Niestety, mógł przyjeżdżać do domu tylko na urlopy, w porze żniw czy podczas wykopków ziemniaków. Był typowym chłoporobotnikiem, z tym że pracę znalazł aż we Wrocławiu, na torowiskach kolejowych. Dopiero po wielu latach przeniósł się bliżej domu: stróżował w sanockiej „gumie”. Stamtąd przeszedł na rentę, gdy spadł z drabiny i zaczął cierpieć na dyskopatię. Wydawało się więc, że ze swoją ślubną nie był zbyt blisko związany, ale gdy zmarła w roku 1988 – wpadł w taką depresję, że nie chciał żyć. Dzieci też szczególnie nie rozpieszczał, ale z Wrocławia prezenty im przywoził. Pani Janina pamięta, że akurat przebywał w domu, gdy ona jako młodziutka dziewczyna pasła krowy. Zaczytała się w książce, a bydlęta weszły innemu gospodarzowi w szkodę. Tamten przyleciał do jej ojca ze skargą, a ten tak ją huknął pięścią między oczy, że zobaczyła gwiazdy!
Zapytałem ją, gdzie jej ojciec służył w wojsku i co się z nim działo we wrześniu 1939 roku? Zapamiętała z jego opowiadań, że służył jako ułan w jakimś pułku szwoleżerów na Litwie, a po wybuchu wojny chciał walczyć, ale pobliskie punkty werbunkowe były zamknięte. W Przemyślu stacjonowali już Niemcy. Chcieli go wywieźć do obozu jenieckiego, ale uciekł z transportu i do Izdebek szedł pieszo przez całe trzy miesiące. Po obu stronach Sanu stały obce wojska, które patrolowały rzekę w dzień i w nocy. Musiał rzekę przepłynąć, co możliwe było dopiero po zapadnięciu mroku, a kiedy rozświetlały ją race, zanurzał się pod wodę (najbardziej bał się o to, żeby silny prąd nie porwał mu nowych butów, które przed wejściem do wody zawiązał na szyi na sznurku). Po powrocie do Izdebek ukrywał się w lesie, bo Niemcy dopytywali się o niego.
Gdyby pan Edward nosił aparat słuchowy, zapewne ta opowieść byłaby znacznie dłuższa, ale w tej chwili i tak pisze ją Jego życie – oby najdłuższe! Kiedy w Izdebkach, na przyjęciu w Domu Strażaka z udziałem sześćdziesięciu ośmiu osób, obchodzono 16 grudnia 2011 roku stulecie jego urodzin, zaśpiewano mu oczywiście „Dwieście lat, dwieście lat niech żyje, żyje nam, nieeeech żyyyyyje naaaaam!”. I życzono, by nadal pozostał krzepki jak to drzewo orzechowe, też ponad stuletnie, które tuż przed wizytą u pana Edwarda pokazał nam zaprzyjaźniony ze mną Bogdan-Myśliwy, jeden z bohaterów mojej książki kuracyjnej. Dziadek pana Bogdana przywiózł z Bałkanów, gdzie jeszcze przed pierwszą wojną światową służył w wojsku austriackim, jeden orzech i tutaj, na zboczu za swoją chałupą, go zasadził. Z tego orzecha wyrósł prawdziwy olbrzym, obficie owocujący do dzisiaj. Trzeba dwóch chłopów, żeby objąć jego pień, a owoce są też wielkie. Pan Edward, mieszkając po sąsiedzku, chętnie je zbiera, nie wiedząc jednak, że to drzewo jest jego rówieśnikiem! Na poniższym zdjęciu stoi przy nim sześcioletni Wiktorek, wnuk państwa Olbińskich, który w swojej kolekcji ma także wspólne zdjęcie z „dziadkiem Edwardem”, prawie o sto lat od niego starszym.
Mówi się, że stare drzewa zakorzenione są w każdym swoim liściu. To samo można powiedzieć o starych ludziach. Pan Edward zakorzeniony jest w swoich potomkach, którzy wraz ze swymi najbliższymi utworzyli całkiem pokaźne grono biesiadników w Domu Strażaka w Izdebkach podczas obchodów stulecia Jego urodzin. Policzmy dokładnie: aktualnie ma 5 dzieci, 15 wnuków, 16 prawnuków i 2 praprawnuków.
Komentarze:
~woyteck
30 października 2016 o 01:57
Jeśli raz w roku będziesz zamieszczał post, to pewnie szybko osiągniesz wiek pana Edwarda! Akurat zerkałem na nowe posty – i aż przetarłem oczy: pan jbr zmartwychwstał wraz z historyjką ocierającą się o wieczność w skali ludzkiej, bo żółw Jonathan, mający 182 lata, mówiłby do pana Edwarda per „słuchaj synku, gdy będziesz miał tyle lat, co ja, to….” etc.
~jbroszkowski:
30 października 2016 o 13:16
Jestem ciekaw, jak żółw Jonathan zwracałby się do małża islandzkiego (cypriny islandzkiej), który ponoć zupełnie się nie starzeje i dożywa co najmniej kilkuset lat? No ale żyje na dużej głębokości – widocznie ciśnienie tam panujące sprawia, że nie może się zestarzeć (zwiotczeć), bo od razu szlag by go trafił… A może przyczyną tego jest, że te małże żyją w pojedynkę? Żadnej wściekłej baby u boku, żadnej teściowej, która by go zatruwała swoim jadem! W Iwoniczu-Zdroju brak jest odpowiednio głębokiego akwenu wodnego, więc raczej to drugie jest przyczyną długowieczności pana Edwarda. W pojedynkę jak ja wprawdzie nie żyje, ale i jego córka, i jego wnuki zębów jadowych nie mają…
~agata
30 października 2016 o 14:15
Podziwiam zdrowie i żwawość pana Edwarda! Moja babcia skończyła 98 lat, ale z łóżka się nie podnosi prawie od 10 lat. Moi rodzice mają z nią utrapienie wielkie, bo nie mają czasu się nią zajmować, a opieka pielęgniarska kosztuje. Babcia uparła się, że do żadnego domu spokojnej starości nie pójdzie. Jęczy tylko, że nie chce jej się żyć. Starość nie jest zawsze tak wesoła jak w przypadku pana Edwarda!
~p.pani
30 października 2016 o 16:10
Dobry tekst jak zwykle, ciekawa i dłuuuuuuuga historia życia pana Edwarda może zostanie zakończona, gdy nas nie będzie już na tym świecie?
~jbroszkowski:
30 października 2016 o 16:47
Zupełnie możliwe, że pan Edward nie zechce nigdy odejść z tego świata. Z załączonej historii wynika bowiem, że jest bardzo uparty. Uprze się i już!
~WE
31 października 2016 o 14:55
Skoro orzech potrafi dożyć 400 lat, to iwonickiemu 105-latkowi nie pozostaje nic innego, jak żyć tyle samo co on! To samo dotyczy Ciebie – chyba nie zwróciłeś uwagi na to, że zamieszkałeś w Iwoniczu-Zdroju dokładnie w lutym 2007 roku, tak jak i pan Edward. Przypadek? Musiała być wtedy szczególna korzystna koniunktura we wzajemnym położeniu planet, bo sam mówiłeś, że zamiast się starzeć – zacząłeś młodnieć, że zamiast tracić siły – zacząłeś ich nabierać. My wszyscy, którzy obserwujemy Cię od wielu lat, możemy to poświadczyć…
~jbroszkowski:
31 października 2016 o 18:01
Rzeczywiście nie zwróciłem na to uwagi! Po Twoim komentarzu od razu zadzwoniłem do pani Janiny, żeby dowiedzieć się, kiedy dokładnie pan Edward zamieszkał u niej. 27 lutego 2007 roku, w dniu pogrzebu jej męża. Ojciec przyjechał na pogrzeb i już nie wrócił do Izdebek. Ja pojawiłem się Iwoniczu-Zdroju 7 lutego 2007 roku i już tu zostałem. Nie był to więc ten sam dzień, ale po dwie siódemki zesłał nam wtedy los!
Interesowałem się kiedyś numerologią. W prawie wszystkich znanych nam kulturach liczba 7 uważana jest za liczbę magiczną. Symbolizuje życie duchowe, szczęście, dobry los, ale także szczególną więź łączącą człowieka ze wszechświatem. Siódemka ze względu na swój specyficzny wygląd kojarzy się z kosą, co jednoznacznie przywodzi na myśl śmierć (i w przypadku pana Edwarda, i w moim czyjaś śmierć sprawiła, że mogliśmy tutaj zamieszkać). Natomiast dwie kosy (dwie siódemki) oznaczają bardzo długie życie! Do czasu przyjazdu do Iwonicza-Zdroju byłem przekonany, że będę żył 93 lata – tak mi bowiem wywróżyły dwie stare Cyganki w Sztokholmie i w Paryżu. Obie twierdziły, że utonę, czyli że nić mego życia zostanie gwałtownie przecięta. Opowiadałem to wszystkim moim przyjaciołom, byłem o tym święcie przekonany jeszcze w ciągu trzech pierwszych lat pobytu tutaj. A potem coś dziwnego zaczęło się dziać – dokonywały się we mnie zasadnicze przemiany wewnętrzne, nie tylko w aspekcie duchowym. I w pewnym momencie poczułem, że to fatum ciążące nade mną (gwałtownie przecięta nić mego życia) już nie istnieje!
~Irenka
31 października 2016 o 20:13
Nie istnieje! Ale chcę zapytać Cię o coś innego. Naprawdę wierzysz w to, że mimo ogromnego zanieczyszczenia środowiska naturalnego, prowadzenia niezdrowego trybu życia, przy fatalnych nawykach żywieniowych i braku odpowiedniej opieki medycznej etc. Polacy będą żyć coraz dłużej?
~jbroszkowski
31 października 2016 o 20:51
Wierzę. W USA żyje ponad 85 000 stulatków, a w Japonii ponad 50 000! Byłem zaskoczony, że w USA stulatków jest więcej, nie wziąłem jednak pod uwagę liczby mieszkańców obu krajów (w Japonii dwa i pół razy mniej). Dla wyrównania rachunku w USA powinno żyć 125 000 stulatków! I wszystko wtedy by się zgadzało…
~Irenka
1 listopada 2016 o 07:39
CO TY NA TO? MOŻE OD DZISIAJ TEŻ ZACZNIESZ PIĆ WHISKEY DO PODUSZKI?
„Grace Jones (Anglia) skończyła 109 lat. Seniorka w dniu swoich urodzin dostała urodzinową kartkę (to już dziewiąta!) od królowej Wielkiej Brytanii Elżbiety II. Podczas wywiadu udzielanego przez staruszkę dla telewizji reporterka zadała pytanie o sekret jej długiego życia. Starsza pani nie wahała się ani chwili z odpowiedzią.
– Nie piję, ale każdego wieczoru przed snem wypijam odrobinę whiskey.
Czy faktycznie whiskey jest sekretem długiego życia? Tego nie wiemy, ale podobna historia miała miejsce w New Jersey w USA. Tamtejsza seniorka skończyła 110 lat, a swoją długowieczność przypisuje właśnie piciu whiskey”.
~jbroszkowski
1 listopada 2016 o 09:39
Butelkę whisky dostałem w prezencie od Alberta Slugockiego z USA za zredagowanie i wydanie jego znakomitego opowiadania Requiem dla amerykańskiego żołnierza. Stoi za biurkiem od kilku lat i jakoś nie miałem chęci jej spróbować, ale skoro mnie namawiasz…
~Irenka
1 listopada 2016 o 10:25
Mój drogi, picie whisky pomoże Ci jak umarłemu kadzidło! Bo whiskey to jest zupełnie inny napój alkoholowy. Szkocka whisky to jęczmień i torf, a amerykańska whiskey to kukurydza, woda pochodząca z gór, no i dębowe beczki, które można użyć tylko raz – używane kupują skąpi Szkoci do produkcji whisky. Prawdziwa whiskey nazywa się bourbon, czujesz szlachectwo tego trunku w nazwie? Wyobraź sobie te staruszki pijące whisky z lodem lub koką, od razu padłyby trupem!
105 LAT I 7 DNI NAPRAWDĘ MINĘŁO! (25.12.2016)
Kiedy dowiedziałem się, że pan Edward złamał sobie aż pięć żeber i od dwóch dni nie je i nie śpi, byłem poważnie zaniepokojony, bo wyglądało to na prawdziwy pech! A potem był szpital w Krośnie. Ale kiedy doszła mnie wieść, że pan Edward oblizuje się na widok urodziwych pielęgniarek, wiedziałem, że rychło wróci do pełni sił! I rzeczywiście – po kilku dniach został stamtąd wypisany, a lekarz prowadzący nawet nie widział potrzeby odwiezienia karetką sędziwego pacjenta do domu, co w innych krajach byłoby nie do pomyślenia. A tu: nie mogąc przewieźć dziadka w wygodnej pozycji leżącej, upchał go wnuk Maciek na tylnym siedzeniu zwykłej osobówki jak worek kartofli i bujaj się Fela, bo jutro niedziela!
Miałem kiedyś pęknięte tylko jedno żebro i wiem, jaki to był koszmarny ból przy oddychaniu. Wolę nawet nie myśleć, co by było, gdybym złamał sobie pięć żeber, tfu, odpukać! Oczywiście pan Edward powinien z racji swojego wieku przebywać w pomieszczeniach, gdzie możliwość złamania sobie czegokolwiek jest praktycznie wykluczona. W takich komfortowych warunkach przebywają stulatkowie w domach opieki społecznej na zachodzie Europy. Poza całodzienną opieką lekarską i pielęgniarską mają do dyspozycji gabinety zabiegowe – panu Edwardowi też przydałyby się codzienne masaże, ćwiczenia usprawniające, także w wodzie, dzięki czemu na pewno chodziłby bardziej wyprostowany, a dieta, którą by tam otrzymywał, różniłaby się nieco od tej, jaką sam sobie zaordynował!
Można na cywilizację wybrzydzać, mówić, że gdzieś tam w górach ludzie żyją po sto kilkadziesiąt lat w nędznych chałupach, a nie w luksusowych domach opieki społecznej (oczywiście nie u nas, bo nasi staruszkowie zmuszeni do przebywania w państwowych domach opieki społecznej mogą być jedynie spaleni żywcem, a w prywatnych mogą być głodzeni, przywiązani za rękę do kaloryfera lub leżeć nago pod łóżkiem na lodowatej podłodze), ale spróbujmy sprecyzować, jak to rzeczywiście jest „gdzieś tam w górach”. Kaukaz, z legendą o dziewięćsetstuletnim panu młodym i pannie młodej młodszej o trzysta lat, nasuwa się na myśl automatycznie. Półtora tysiąca stulatków tam żyjących, jeśli ich metryki urodzenia są pewne, robi oczywiście wrażenie. Pewne jest niewątpliwie to, że górskie powietrze, przyroda i klimat Kaukazu Północnego wpływają pozytywnie na zdrowie i sprzyjają długowieczności, ale poza odżywianiem (wzmianki o baranim tłuszczu, który dodaje się do większości potraw kaukaskiej kuchni i wytwarza się z niego słodycze oraz mydło, pojawiają się już w Biblii) ważny jest również styl życia: ludzie, którzy mieszkają w górskich wioskach, są przywykli od dziecka do ciężkiej pracy, a nie do leniuchowania! 107-letnia pani Mirishan, którą oglądam na zdjęciu, ma na pewno tyle lat, bo mapa jej twarzy na to wskazuje. Ponadto zaświadczają o tym jej wnuki, które mają po ok. 60 lat. Całe życie ciężko pracowała w kołchozie, w represyjnych latach 40. XX wieku deportowano ją do Kirgizji, ale nic nie mogło złamać hartu jej ducha. Po kilkunastu latach udało jej się powrócić w rodzinne strony, nadal sama zajmuje się gospodarstwem i dogląda wnuków, przyrządza im jedzenie. Nigdy nie była u lekarza ani nie zwracała się o pomoc lekarską, dzieci rodziła w domu. Narzeka jedynie na słuch, więc trzeba mówić do niej głośno. Wprawdzie u nas żyją panie w tym wieku, jedna z nich ma ponad 111 lat, ale nie sądzę, by odznaczała się taką żywością ciała i umysłu!
Wcześniej pisałem, że najstarszy Polak ma 107 lat i że panie pod względem długowieczności biją nas na głowę, okazuje się jednak, że Antoni Sławiński, mieszkaniec Kudowy Zdroju, według oświadczenia własnego urodził się 6 lipca 1905 roku na Wołyniu, byłby więc najstarszym mieszkańcem naszego kraju http://www.kudowa.pl/pl/aktualnosci/z-wizyta-u-pana-antoniego, detronizując panią Jadwigę Szubartowicz w długości życia o ponad 100 dni!
To, że burmistrz tamtego, też kurortowego miasta w to wierzy, jest zrozumiałe. Znaczne większe wątpliwości budzi fakt, że brak jest dokumentów potwierdzających jego datę urodzenia (ktoś napisał w komentarzu: „w latach, kiedy urodził się ten pan i jego rówieśnicy, często dopisywano kilka lat, by nie iść do wojska”). Z informacji podanych pod wskazanym przeze mnie linkiem wynika wprawdzie co innego, ale czy służba w kawalerii pana Antoniego w 1925 roku, kiedy miał mieć 20 lat, ma potwierdzenie w jakichkolwiek dokumentach? Należy w to powątpiewać, bo w innym razie nawet brak metryki urodzenia (nie tylko podczas rzezi wołyńskiej płonęły archiwa kościelne) nie stanowiłby przeszkody do uznania jego wieku za prawdziwy.
Niestety, obecnie nie ma bezinwazyjnych metod badawczych, które by u człowieka żywego wskazały z niewielkim odchyleniem na wiek rzeczywisty. Badania szwów czaszkowych przeprowadza się na razie tylko na szkieletach osób zmarłych. Badanie stanu uzębienia u osobnika bezzębnego też w grę nie wchodzi. Metody radiometrycznej (każdy z izotopów ma określony czas, po którym połowa jego atomów ulega rozpadowi na atomy pierwiastków potomnych oraz jeden lub więcej rodzajów promieniowania) użyć można tylko do określenia wieku skał. Tak jak i metody sedymentologicznej, choć można by chyba dokonać pomiarów tempa sedymentacji różnych osadów w zbiorniku wodnym, jakim w pewnym sensie jest ciało pana Antoniego Sławińskiego, bo składa się przecież ono w znacznej mierze z wody, nieprawdaż? Krew to przede wszystkim woda, ale jednak krew to nie woda – czyżby w panu Antonim ta jego krew była tak mało krwista, że dopiero w 1937 roku, mając 32 lata ożenił się z panią Teklą i zaczął płodzić potomstwo? Wolne żarty, zwyczajny chłop z jajami rozpocząłby służbę prokreacyjną znacznie wcześniej! A mówiąc zupełnie serio – pan Antoni na podane przez siebie lata absolutnie nie wygląda! Microsoft udostępnił narzędzie How-Old.net, które na podstawie zdjęcia szacuje wiek osób na nim się znajdujących. Niestety nie jest ono jeszcze doskonałe, ale nawet laik, patrząc na zamieszczone w Internecie zdjęcia pana Antoniego, nie da mu więcej niż 102 lata!
Wprawdzie w Tybecie widziałem ponad stuletnich mnichów, wyglądających na 60-latków, którzy, jak w powieści Jerzego Andrzejewskiego, szli skacząc po górach (zostało to oczywiście zaczerpnięte z biblijnej „Pieśni nad pieśniami”), ale to było w Tybecie – na szczytach duchowości, gdzie można odżywiać się wyłącznie światłem! Do Karakorum niestety nie dotarłem. Pod tym pasmem górskim w dolinie rzeki Hunza znajduje się podobno światowe centrum długowieczności. Najciekawsze jest jednak to, że Hunzowie, lud tę dolinę zamieszkujący, nie tylko pod względem genetycznym przypominają wschodnich Europejczyków! Ta dorosła dziewczyna Hunza ze zdjęcia poniżej mogłaby urodzić się w np. w Warszawie (skóra biała, oczy zielone, wyrazisty podbródek).